Kontuzja, która trwa od prawie roku, nie pozwoliła mi zdobyć weterana w Runmageddon i ukończyć 21 kilometrowej trasy z 70 przeszkodami. Zmusiła mnie również do przełożenia marzeń o maratonie na kolejny rok. Mimo wszystko miałem dużo szczęścia. Pomimo problemów z nogą udało mi się spełnić kilka biegowych marzeń i ukończyć Koronę Polskich Półmaratonów i wiele innych mniejszych biegów, o których wspomniałem w poprzednim wpisie, więc jeśli przegapiliście, śmiało klikajcie w poniższy link:
O jałowej martwicy kości i o tym, że mój uraz to jednak coś dużo poważniejszego dowiedziałem się dopiero na początku tego roku. Nienawidzę stać w miejscu, przez kilka pierwszych dni miałem ochotę wszystko roznieść. Lekarz powiedział krótko – robimy zastrzyk czynnikami wzrostu i do końca kwietnia zakaz biegania, skakania, tańczenia i spożywania alkoholu. Czasy studenckie już dawno za mną, więc to ostatnie akurat przeszkadza mi najmniej. 😛 Zacząłem szukać rozwiązania obecnej sytuacji, by choć trochę rozruszać nogi nie niszcząc ich. W życiu nie przypuszczałem, że ‚ożenię’ się z kijkami, lekarz na czas leczenia dał mi na nie błogosławieństwo. Uczciwie, zawsze uważałem, że nordic walking to sport, z którego będę czerpał energię raczej na starość. 😛 Przyznaję, byłem w ogromnym błędzie! 😮 Już pierwszy trening uświadomił mi, że zdecydowanie miałem do niego za mało szacunku. Bardzo szybko zmieniłem zdanie na temat kijków i tak samo szybko udało mi się z nimi polubić. 🙂
Tego samego dnia po powrocie do domu zacząłem rozglądać się za zawodami, które odbywają się w okolicy. Okazało się, że w lutym Klub Powstańca poza biegiem na 10 km, w którym brałem udział w ubiegłych latach, organizuje również po raz V Marsz Powstańca! Przez to, że zawsze byłem nastawiony tylko na bieg nawet nie zwróciłem uwagi, że tego samego dnia odbywa się taka impreza towarzysząca. 🙂
Do Dobrej wybrałem się wraz z Ewą (Przygoda Yvette) i od początku mieliśmy jeden plan – przygotować sobie odpowiednią ilość kawałów i pomimo ujemnych temperatur rozgrzać atmosferę na tyle mocno, by te 6 km były najlepszymi w naszym życiu. Równie dobrze mogłoby to być i 60 km – w dobrym towarzystwie żadna droga nie jest zbyt długa.
Start całkowicie bez ciśnienia, bardziej wyglądał jak zlot przyjaciół, którzy poszli na spacer, a kijki miały przypominać, że mimo wszystko to wciąż zawody. 😛 Postanowiliśmy obstawiać tyły, tak dla zasady żeby nikt się nie zgubił. Przez całą trasę dobrze się bawiliśmy i pokonaliśmy ją z uśmiechem na twarzy zatrzymując się co jakiś czas i robiąc pamiątkowe zdjęcia! [w końcu debiut] 😀
Buzia nikomu nie zamykała się ani na chwilę – i chyba to jest jedna z większych zalet nordic walking. W końcu w biegu rozmawia się dużo trudniej! 😉
Powiem szczerze, w życiu nie przypuszczałem, że polubię się z kijkami i będę wypatrywać kolejnych zawodów. Gdy czytacie ten artykuł mam już kolejny start za sobą i nie zapowiada się żebym na tym zakończył ten miesiąc. Debiut w zawodach nordic walking szczerze mogę dodać do tych bardziej udanych. Pomimo tego, że liderzy byli daleko przed nami, padła nowa życiówka. Taka zaleta bycia świeżakiem i robienia czegoś pierwszy raz! 😀
Bieganie było zawsze na pierwszym planie, więc jeśli dostanę od lekarza w końcu zielone światło myślę, że kijki nie pójdą ostatecznie w odstawkę, a będą stałym elementem treningów, do których będę wracał kilka razy w miesiącu.