Justynów Janówka

Każdy z nas ma chwile, gdy cieszy się do siebie jak dziecko, które dostało worek prezentów. Ostatnimi czasy zacząłem tak się czuć niemal codziennie. Kontuzja, która wciąż nie chce dać za wygraną, mobilizuje mnie do jeszcze cięższej pracy i zmusza do wymagania od siebie coraz więcej. Przez ostatni rok dostałem od niej ostro po dupie i szczerze, nie mógłbym teraz wrócić po zawodach do domu, spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że mogłem dać z siebie więcej, a jednak tego nie zrobiłem. Jestem nauczony żeby nigdy nie odpuszczać. Liczę, że nie będzie to kiedyś gwóźdź do mojej trumny, zwłaszcza tej biegowej.

 

W chwili, gdy czytasz ten wpis jestem już po Biegu Konstytucji 3 Maja w Warszawie, gdzie udało mi się nie tylko osiągnąć nową życiówkę w kategorii NW na dystansie 5 km z czasem 39:02, ale również zająć 10 miejsce w klasyfikacji open. Jeszcze rok temu tą samą trasę pokonywałem równo w o połowę krótszym czasie – 19:31. Szczerze, wcale nie jestem zdemotywowany. Wiem, że będę biegał, ale potrzebuję na to jeszcze trochę czasu, żeby odpowiednio poskładać tę moją nogę.

Jednak dzisiejszy wpis nie jest o zawodach w Warszawie, a tych, które miały miejsce kilka dni wcześniej, w Justynowie.

Dycha Justynów – Janówka – impreza, która po raz 10 odbywa się w województwie łódzkim i z roku na rok przyciąga coraz więcej osób. Pierwsze co przychodzi mi do głowy to fakt, że największy magnes tego wydarzenia to ta towarzysząca przez cały czas rodzinna piknikowa atmosfera z możliwością chilloutu. <3

Jak zawsze udało się spotkać nie tylko kilka osób płci pięknej z naszej biegowo-blogowej drużyny #blogerzybiegają (Przygoda Yvette, Po Prostu Paula, Sportowe Głodomory), ale również część biegowych wariatów, z którymi niejednokrotnie przelewałem wspólnie pot na trasie. 😀

Przede wszystkim wielkie brawa dla Pauli, która w 7 miesiącu ciąży stawiła się na starcie, zdobywając jednocześnie dla swojego nienarodzonego synka pierwszy medal! <3

Już przy rejestracji każdy miał do wyboru dwie opcje: 10 kilometrowy bieg, albo krótszy – 7 kilometrowy marsz w ramach nordic walking. U mnie wybór mógł być tylko jeden i chcąc nie chcąc zdecydowałem się na krótszy dystans.

W pierwszej kolejności wystartowali biegacze, natomiast po kilku minutach na start ustawili się kijkarze. Trasa początkowo po asfalcie, natomiast reszta, za wyjątkiem mety, w lesie. Bardzo wymagająca i chyba nawet tym zaprawionym w bojach dała ostro w kość! 😀 W połączeniu z pogodą zdecydowanie nie był to dobry moment na robienie życiówek! 😀

Pomimo tego, że biegacze wystartowali chwilę przed nami, z częścią z nich mogliśmy spotkać się mniej więcej w połowie trasy. Ekstra sprawa. Wymiana motywacyjnych spojrzeń ze znajomymi biegaczami i od razu dostaje się jakiegoś takiego powera! 😀

Zawsze musimy dążyć do tego, żeby naszą słabość zamienić w siłę. Z czasem 59:51 udało mi się zająć 23 miejsce i 1 w swojej kategorii wiekowej. 😮 Jeszcze sporo mam technicznie do poprawy i muszę w końcu wybrać się na trening Epoka Nordica żeby przestać kaleczyć tak piękny sport, jakim jest nordic walking. 😮 Tak, napisałem to! Chyba jednak kije tak szybko nie pójdą w odstawkę do szafy. 😀

Nieważne jak szybko biegasz, jak szybko chodzisz – ważne, że to robisz. Wszystko jest w naszym zasięgu, więc wyciskaj z życia jak najwięcej!