Ciąg dalszy podróży po Koronę Półmaratonów – Poznań

Pomysł na Koronę Półmaratonów zrodził się całkowicie spontanicznie. Zastanawiałem się w jakich miastach chciałbym wystartować w nowym roku – 2017. Gdy wszystko zebrałem w całość, okazało się, że aby zdobyć koronę muszę dołożyć do listy tylko jedno miasto – Poznań. Planowałem tutaj wystartować podczas Wings For Life World Run, w którym biorę udział już do dwóch lat i w tym roku pojawię się na starcie ponownie, by pobiec dla tych, którzy nie mogą. 😉

Uwielbiam to miasto – to świetne miejsce do biegania, wspaniali mieszkańcy, a zarazem kibice, którzy niejednokrotnie dodawali otuchy i energii w najtrudniejszych momentach podczas biegu. Do tej pory pamiętam sytuacje, gdy w chwili kryzysu dostałem od dziecka, któremu przybiłem na trasie piątkę garść żelków. Dorzuciłem po tym wtedy jeszcze 5km do puli. <3

Skoro wszystko było już rozpisane, pozostało tylko i wyłącznie zorganizować sobie przejazd na trip do spełnienia kolejnego biegowego marzenia. Byłoby to niestety zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe i do dodatkowych przeszkód musiałem dołożyć problem z kolanem, który całkowicie wytrącił mnie z jakichkolwiek wybiegań od początku roku.

Lubię wyzwania, dlatego kolejny półmaraton zaliczyłem tydzień po Gdyni. Wcześniej ograniczyłem bieganie praktycznie do zera, co sprawiło, że na myśl o biegu czułem się szczęśliwy. Nie dlatego, że nie biegałem, ale dla tego, że już za chwilę będę to robił – założę buty, koszulkę, zgram swoją ulubioną muzykę i będę mógł pokonać krok po kroku wyznaczony dystans. Zdecydowanie najgorsze chyba już za mną i kwiecień najprawdopodobniej będzie ostatnim miesiącem bez intensywnych biegowych treningów. Sprawia to, że maj, w związku z dużą ilością zawodów, na które jestem zapisany (bodajże 6), będzie hardcorowy, ale jest to plan, który jestem w stanie zrealizować.

Wracając do naszej podróży do Poznania, tutaj mogłem liczyć na niezawodną ekipę, z którą zdobyliśmy pierwszą część korony w Gdyni. Do kompletu brakowało tylko Ani, która w tym samym czasie zdecydowała się powalczyć o koronę w Warszawie. Na jej miejsce wskoczyła córka Agnieszki – Ala, która miłość do biegania zdecydowanie otrzymała w genach po mamie. 🙂

Całe szczęście, że Poznań jest dużo bliżej i tym razem wyjechaliśmy godzinę później. Po całym tygodniu nawet godzina snu dłużej może sprawić cuda, więc fajnie, że mogliśmy sobie na to pozwolić. 😀

Przyjechaliśmy godzinę przed startem, więc na szybko trzeba było odebrać pakiety, udało mi się to na ostatnie 20 minut przed biegiem. Planowałem pobiec bardzo spokojnie i kontrolnie na 1:50 – 2:00. Chwilę przed startem poznałem Martą, której życiówka była w okolicach 1:44. Długo nie trzeba było mnie namawiać, by zmienić plan, przebiec z nią całą trasę i powalczyć nad jej wynikiem.

Trasa przebiegała ulicami Poznania i jak już wspominałem na początku wpisu, to miasto mnie ‚kupiło’. Masa kibiców którzy dopingowali praktycznie na każdym metrze. Zapomniałem wziąć żeli z domu, więc korzystałem z każdego punktu odżywczego, a ich było naprawdę wiele – ostatni (jeśli się mylę niech ktoś mnie poprawi) był nawet na 20 kilometrze. Po tym nikomu nie powinno zabraknąć paliwa na finisz.

W trakcie biegu udało mi się spotkać i przybić piątkę z kilkoma osobami, które poznałem poprzez bloga, a także Jarosława i Mateusza, których spotkałem podczas obozu PKO x Runner’s World:

Obóz biegowy w Szklarskiej Porębie.

 

Niestety przespałem start i TomToma odpaliłem po kilkuset metrach przez co tempo było trzymane na oko. Szczerze mówiąc z Martą motywowaliśmy i dopingowaliśmy się nawzajem, momentami nie wiedziałem, kto jest kogo zającem. 😀

Nie będę się więcej rozpisywał o trasie i przeskoczymy od razu na finisz. Linię mety udało się przekroczyć z czasem 1:41:44, dzięki czemu Marta zyskała nowe PB w półmaratonie. 😀

Gdy tylko dobiegliśmy nie mogliśmy zlokalizować żadnej wody i izo, ale w taką piękną pogodę jaka panowała tego dnia są rzeczy, które sprawdziłyby się lepiej. Jedną z nich jest piwo, którego nie zabrakło na mecie. Pomimo tego, że nigdy wcześniej nie piłem Miłosława, smakowo trafił u mnie do czołówki ulubionych piw. Gdy wszyscy już dobiegli do mety, pozostała jeszcze jedna rzecz, którą trzeba było zrobić zanim wrócimy do domu… znaleźć najlepszego kebsa w mieście.

Chyba tego dnia każdy osiągnął jakiś cel, bo u nikogo nie widziałem smutnej miny. A u mnie? U mnie kolejny fragment drogi do korony półmaratonów pokonany! Ślad w Poznaniu zostawiliśmy, ale wrócimy tu i to jeszcze w tym roku. <3