Mówi się, że jeśli chce się rozśmieszyć Boga wystarczy opowiedzieć mu o swoich planach. U mnie było ich aż nadto, jednak wiadomo nie od dziś, że życie potrafi niektóre rzeczy zweryfikować. I mógłbym w tym wpisie żalić się jeszcze w kolejnych akapitach, dopisać jaka spotkała mnie krzywda i że świat jest zły, ale po co, skoro właściwie nawet tak tego nie potraktowałem? Wiedziałem, że nie będzie lekko, ale po swoje trzeba zawsze iść na całego, bo warto. Pamiętając, że porażki tracą sens jeśli poddamy się bez walki. Uważam, że to co mnie spotkało było cenną lekcją, której nie chciałbym przeżywać kolejny raz, ale ostatecznie przyniosła wiele dobrego i mimo wszystko nic bym w tej historii nie zmienił. W końcu życie polega na tworzeniu siebie..
Pamiętacie scenę, w której Forrest Gump siedząc na ławce i rozmawiając z kobietą wspominał słowa jego matki? „Cuda zdarzają się codziennie” – pomimo kilku napotkanych przeszkód wciąż z całego serca w to wierzę.
Walka z kontuzją to chyba najcięższe zawody z jakimi musiałem się do tej pory zmierzyć. Początkowo nie byłem nawet w stanie bez trzymania się poręczy wejść po schodach. Cała ta historia trwała łącznie ponad 600 dni! Tak właściwie to jeden uraz był następstwem drugiego. Wraz z początkiem stycznia rozwaliłem kolano. Przez prawie 5 miesięcy żaden z odwiedzonych specjalistów nie potrafił znaleźć rozwiązania, które by pomogło wrócić do biegania. W końcu trafiłem w dobre ręce i w maju otrzymałem zielone światło. Osoby, które miały uraz choć jeden raz wiedzą, że głód biegania jest wtedy przeogromny i chcesz biec nawet po kajzerki do sklepu! To największy błąd jaki można wtedy popełnić. Każdy z nas biegając staje się najszczęśliwszą osobą na świecie, ale nie niezniszczalną! Najważniejsza jest cierpliwość i pokora. Jednak człowiek nie zawsze słucha głowy i za wszelką cenę podąża za sercem. Startując z marszu w majowych zawodach Spartan Race doznałem kolejnej kontuzji… tym razem pokonała mnie przeszkoda z liną, podczas pokonywania której spadłem, a noga niefortunnie wpadła do dziury. Po trafieniu do WSRM lekarz poinformował mnie, że mam rozwalone wiązadła i zerwany staw skokowy.
Gabinet fizjoterapeuty stał się moim drugim domem! Kilka kolejnych miesięcy to lasery, prądy, pola magnetyczne, pijawki lecznicze, czy krioterapia – taka była właśnie moja codzienność.
Wszystkie te zabiegi sprawiły, że noga zmieniła tylko kolor na ten sprzed kontuzji, ale nic ponadto! Noga dalej była napuchnięta, a szybsze i dynamiczne ruchy sprawiały, że cały czas czułem, że coś jest z nią nie tak!
Pod koniec 2017 roku w końcu lekarz zdecydował się mnie wysłać na rezonans. Okazało się, że wcześniejszy problem to nic w porównaniu z tym co wyszło w wynikach! Zdjęcia z rezonansu wskazały, że mam odłamany fragment i jałową martwicę kości, jeden z lekarzy dodał, że mimo wszystko i tak nie będę mógł już nigdy biegać, drugi zaś chciał dać mnie na stół i przeprowadzić zabieg operacyjny.
Biegacz to jednak jest chyba takim rodzajem człowieka, który po prostu nigdy się nie poddaje i niektórych rzeczy nie jest w stanie tak łatwo zaakceptować. Wierzyłem, że musi być jakaś inna opcja – tak podpowiadało serce! Jeśli jesteś odpowiednio zdeterminowany, zawsze znajdziesz sposób, by osiągnąć cel! Trzecia konsultacja dała światełko nadziei! Wraz z lekarzem postawiliśmy na zastrzyk czynnikami wzrostu! Zanim to nastąpiło czekała mnie kolejna seria pijawek! A tak się zarzekałem, że poprzedni raz był ostatnim! Trzeba było zagryźć zęby, powiedzieć „na zdrowie” i pozwolić im zrobić sobie bufet z mojej nogi.
Po dwóch tygodniach czekał mnie wspomniany wcześniej zastrzyk. Cały zabieg trwał chwilę. Po wszystkim krótka piłka – trzy miesiące bez biegania, skakania i picia alkoholu! Do tego pierwszego zdążyłem się już przyzwyczaić, a ostatnie mogłem zamienić na bcaa, czy domowej roboty lemoniadę. Trochę żal tego skakania, zwłaszcza, gdy ma się lekkie adhd, ale no cóż. 😛
Jedyne możliwości jakie w tym momencie miałem, by nie zasiedzieć się w fotelu, to siłownia, na której także musiałem ograniczać się tylko i wyłącznie do górnych partii ciała.
Mimo wszystko zacząłem szukać również innych rozwiązania obecnej sytuacji, by choć trochę rozruszać nogi nie niszcząc ich. Przypomniałem sobie o nordic walking. Jak się okazało lekarz dał temu pomysłowi swoje błogosławieństwo. Uczciwie zawsze uważałem, że nordic walking to sport, z którego będę czerpał energię raczej na starość. 😛 Przyznaję, byłem w ogromnym błędzie! 😮 Już pierwszy trening uświadomił mi, że zdecydowanie miałem do niego za mało szacunku. Bardzo szybko zmieniłem zdanie na temat kijków i tak samo szybko udało mi się z nimi polubić. 🙂
Czas mijał bardzo szybko i nawet kolejna wizyta nie była już taka straszna. Pomimo tego, że lekarz wydłużył okres o kolejne 3 miesiące to i tak byłem przeszczęśliwy – okazało się, że noga goi się bardzo dobrze!
Często powtarzam, że największego rywala nie znajdziemy w zawodniku stojącym obok nas na linii startu, a w samym sobie. Spójrz w lustro, to właśnie tylko i wyłącznie z tą osobą powinieneś się zawsze mierzyć!
Kontuzja nauczyła mnie żeby nie patrzeć wstecz. Prawda jest taka, że idąc w tym kierunku nigdzie bym nie doszedł, a zasada jest jedna – nigdy nie wolno się zatrzymywać. Trzeba gonić swoje marzenia, nawet, gdy początkowo wydaje nam się, że są one nieosiągalne.
Bądź takim rodzajem człowieka, że gdy Twoja stopa dotyka podłogi, gdy rano wstajesz, diabeł w piekle mówi „Ooo ku*wa, wstał…” #DwayneJohnson
Kiedy życie podcina Ci skrzydła naucz się latać na miotle. Naprawa nogi i jałowa martwica kości to dla osoby uzależnionej od biegania jeden z trudniejszych okresów, przez który po prostu trzeba przejść. Moją miotłą okazały się kijki do nordic walking. Czasu nigdy nie cofniemy, więc jeśli kiedyś będziesz musiał zrobić sobie przerwę od biegania, znajdź coś co Cię uszczęśliwi i doda skrzydeł.
Początki z kijkami były ciężkie, trochę tak jakbym wrócił wspomnieniami do dzieciństwa i przechodził jeszcze raz etap z poruszania się na czworaka do chodzenia na dwóch nogach. Pamiętam moje pierwsze słowa „za młody jestem na kije”. W tym momencie stwierdzam, że byłem po prostu ograniczony. Zapatrzony tylko w bieganie i nie-próbowanie nowych rzeczy. W życiu nie przypuszczałem, że polubię się z kijkami. Stało się tak już po pierwszych treningach, a zajawkę pogłębiły pierwsze zawody, chyba miesiąc później. Debiut w zawodach nordic walking
osiągnąć sukces nie możemy robić czegoś z doskoku. Musimy być zawsze konsekwentni w swoich działaniach. Pracując ciężko nad celami, które chciałem osiągnąć każdego kolejnego dnia udało mi się praktycznie co start stanąć na podium, nie tylko w kategoriach wiekowych, ale i open! Łzy potrafiły cisnąć się do oczu wielokrotnie. Będąc w piekle, jakim niewątpliwie jest kontuzja, udało się odkryć nową pasję, która napędzała poranny zaciesz i czułem, że staję się lepszą wersją samego siebie, do czego Wy też musicie zawsze dążyć. Każdy udział w zawodach nordic walking dedykowałem tym, którzy kiedykolwiek zmagali się z kontuzją! Przypominając, że jeśli zawiedzie plan b, czy c, alfabet ma jeszcze dużo innych liter, więc z każdej „pułapki” zawsze znajdzie się wyjście!
„Jeśli wierzysz, że ci się uda, to masz rację. Musisz tylko dążyć niezłomnie do celu, pokonywać wszelkie trudności i własną słabość.” #HannaSamson
Wielokrotnie dostawałem wiadomości z pytaniami w stylu „Jak dajesz radę, gdy Ci wszyscy biegacze Cię mijają, a Ty musisz iść z kijkami?” Odpowiadałem za każdym razem tak samo – na świecie są ludzie, którzy zmagają się z dużo większymi problemami niż ja, więc nie można się załamywać tylko trzeba robić swoje wymagając od siebie zawsze maksimum.
W klasie bardzo często byłem wybierany jako jeden z ostatnich. Chyba też dzięki temu bardzo szybko przyzwyczaiłem się do zawodów, gdzie byłem jedyną osobą z kijami. Po prostu szuram sobie po trasie sam, słuchając muzyki i wymieniając się spostrzeżeniami z mijanymi biegaczami. Szczerze, gdy zaczynałem swoją przygodę z kijkami, poniekąd podyktowaną kontuzją, myślałem, że będę czuł się jak jakiś trędowaty. Biegacze, nie tylko Ci znajomi, ale również osoby, których wcześniej nie widziałem, sprawiali, że o kontuzji po prostu zapominałem.
„Bo kiedy ktoś idzie za głosem serca, to dochodzi dokąd chce. Osiąga to co chce. Pod warunkiem, że spróbuje.” – Alex z ‚Madagaskar 3’
Jeśli ktoś będzie Wam kiedyś starał się wmówić, że nie jesteście w stanie czegoś zrobić, zaśmiejcie się mu w twarz i powiedzcie „no to patrz”. Mamy ogromną moc, więc nie pozwólcie, aby takie osoby ciągnęły Was na dno. Tylko my sami możemy zdecydować, czy będziemy tworzyć co raz to nowe wymówki, czy całą sytuację przeobrazimy w wyniki!
Pomimo ogromnej radości jaką dawał mi NW, wciąż brakowało mi biegania. Jeśli kogoś pochłonie runoholizm to wie, że żadne słowa nie są w stanie opisać tej tęsknoty. Jednak dobre rzeczy czasem potrzebują czasu. Przez cały ten okres, w którym czekałem do ostatniego rezonansu stawałem przed lustrem i mówiłem „jebać to, walczymy dalej”. Czekając na idealne warunki stałbym w miejscu. Bez względu na jakąkolwiek przeszkodę, którą napotkamy na naszej drodze trzeba iść dalej i być z siebie dumnym!
Z końcem lipca miałem ostatni rezonans. Wyniki rezonansu, które otrzymałem trzy tygodnie temu były jak ciemne chmury i nie zwiastowały nic dobrego. Przez ten czas optymizm nie zawsze dawał radę i obawiałem się już najgorszego. Serce ciągnęło do walki i nakręcało, by stanąć na starcie, jednak głowa dawała jasny sygnał, że kontuzja i powrót do zdrowia kosztowały mnie zbyt wiele czasu i wyrzeczeń. dr Grzegorz Sobieraj i Fizjoterapeuta Łukasz Stachlewski z ORTHO SPORT MEDICAL wyniki rezonansu mojej nogi mogli zobaczyć dopiero po kolejnych 3 tygodniach, więc kije musiały zostać w rękach na każdym kolejnym treningu.
Przy pierwszej wizycie powiedzieli krótko – naprawimy Cię! Udając się do nich na ostatnią, stwierdzam, że dosłownie poskładali mnie jak klocki Lego.
Zrobienie zastrzyku czynnikami wzrostu okazało się najlepszą z możliwych decyzji! Po upływie wielu miesięcy bez biegania, sumiennie podchodząc do wszystkich zaleceń ostatnia wizyta była tą najprzyjemniejszą! W końcu dostałem informację, że jałowa martwica kości jest już tylko wspomnieniem! Zostawiła pamiątkę w postaci blizny chrzęstnopodobnej. Takie rzeczy podobno dodają ‚charakteru’? Tego pewnie nigdy się nie dowiem, w końcu jest głęboko pod skórą.
Lekarza niepokoiła tylko dosyć spora ilość płynu w stawie i jeśli po wznowieniu treningów pojawi się ból wtedy konieczne będzie jego ściągnięcie i podanie antybiotyku. Póki co jest dobrze, w październiku ściągam płyn i zamierzam iść po swoje!
Pamiętajcie! Upadek nie oznacza utraty naszych skrzydeł! Za marzeniami trzeba gonić zawsze! To, że nie możemy czegoś zrobić teraz, nie oznacza wcale wywieszenia przez nas białej flagi. Jutro też jest dzień, a później następny i następny.. Sumiennie pracując możemy osiągnąć wszystko!
Jeśli nie pozwolimy, by strach przed nieznanym nas powstrzymywał jesteśmy w stanie spełnić każde marzenie i osiągnąć każdy cel, który tylko pojawi się w naszej głowie.